czwartek, 15 października 2009

ON-ARRIVAL TRAINING

Szkolenie w Qəbələ. Dawna stolica Azerbejdżanu położona w u stóp Kaukazu. Kilka kilometrów dalej granica z rosyjskim Dagestanem. Wzmożona ochrona przygranicznych terenów, brak oznaczeń szlaków i niedźwiedzie utrudniają górskie wyprawy. Tak mówią. Nie próbowałem. Póki co nastraszono nas opowieściami o nierozsądnych wolontariuszach, którzy wyruszyli w góry mimo ostrzeżeń miejscowych. Trzeba było wzywać helikoptery z Baku... Sama miejscowość przypomina podsudeckie kurorty. Ale jest kilka różnic. Wyższe pasmo gór jest strzeliste i skaliste a rzeki rwące i dzikie, zmieniające szerokość o każdej porze roku.




Jazda samochodem po Azerbejdżanie jest męcząca. Być może wiele zależy od umiejętności kierowcy, ale w tych warunkach niewiele zdziała najbardziej doświadczony. Autostrada zmienia się w pewnym momencie w drogę krajową, która co kilka kilometrów jest remontowana bądź budowana od nowa. Nocą długie światła nie są wystarczająco jasne, żeby zobaczyć, co cię czeka za kilkaset metrów. Dlatego co jakiś czasz Asif gwałtownie hamował, po czym znowu przyspieszał. Dla osób z chorobą lokomocyjną może być to męka. Na zakrętach jeździ się tu środkiem drogi, migając na przemian światłami krótkimi i długimi. W ten sposób jadący z naprzeciwka dowiaduje się o zbliżającym się pojeździe. W ten sposób pół dnia zajęło nam pokonanie dwustu kilometrów.

Po drodze odwiedziliśmy rodzinne strony Hamida i Asifa. Pierwszą noc spędziliśmy w domu rodziców Hamida w wiosce Xellili. Niebywale gościnni ludzie czekali na nas z kolacją do północy. Tato Hamida jest dyrektorem tutejszej szkoły. Uroczyście pokazał nam jak rozkrajać granaty. Od tej pory lepiej mi smakują. Ser, dżem, pikle i wszystko, co podano było zrobione przez mamę Hamida. Brat jeszcze się uczy w wiosce, ma 17 lat. Tej nocy zasnęliśmy jak dzieci, każdy w innym pokoju. Błogą wiejską ciszę przerywały tylko grające świerszcze. Rano wyruszyliśmy dalej, czule pożegnawszy się z bliskimi Hamida.

Schronisko było położone na obrzeżach miasta Qebele. W jego centrum znajduje się Park... Hejdara Alijewa!

Menu szkolenia:
DOLMA, czyli nasze gołąbki, ale mniejsze i bardziej tłuste; mogą być też zawijane w liście winogron, my dostaliśmy w kapuście.
CÖRÖK, chleb nieporównywalnie smaczniejszy niż w stolicy; podawany do każdej potrawy.
SZASZŁYK, baranina z kością.
SAC, tradycyjna azerbejdżańska potrawa, podawana na patelni (woku?) podgrzewanej od spodu węglem drzewnym. Skład potrawy mieszanej: wołowina, kurczak, pieczone ziemniaki, warzywa i owoce. Wszystko utaplane w oleju.
QEBELE, wino lokalne, za słodkie!
WÓDKA, made in Azerbaijan, za ciepła!




W mieście odwiedziliśmy Muzeum Historyczne, na którego progu od razu ściągnęliśmy buty. W każdym pomieszczeniu był dywan. Zwiedzanie wystawy w samych skarpetkach nie jest złym pomysłem. I jakoś przytulniej.



Warszawa
 


Widzieliśmy też pięciogwiazdkowy hotel na wzgórzu i mur kolejnej rezydencji prezydenta. Nic dziwnego, że chce tam mieszkać. W końcu to piękne tereny. A za jego domem już tylko budka graniczna, a dalej strefa neutralna, ale pilnowana przez żołnierzy, niebezpieczna zwłaszcza dla przyjezdnych (wstęp do Rosji mają tylko obywatele WNP).


 
 
 
 
 


Po dwóch nocach w Qebele wróciliśmy do Baku. Po drodze jeszcze raz odwiedziliśmy rodzinę Hamida. Obiad z baraniny i bimber z granatów. O 4 popołudniu...

 Owieczka Hamida :)





3 komentarze:

  1. fajoska ta owieczka :)
    no a dobre wino to dla Ciebie zawsze za słodkie :P całuski!

    OdpowiedzUsuń
  2. a u nas tak ponuro i brzydko!!! buziaczki trzymaj sie i pisz, bo to bardzo ciekawe! c. krysia

    OdpowiedzUsuń