poniedziałek, 30 listopada 2009

Długi weekend

Qurban Bayramı (27-30.11). Święto Ofiary. Najprościej mówiąc, zabija się w tych dniach barany, a mięsem dzieli się z biednymi. Święto zaczęło się w piątek. Trwa do poniedziałku.
 
Sumqayıt, stolica tutejszego przemysłu chemicznego, zbudowana przez Sowietów po II wojnie światowej na miejscu małej wioski. Leży po drugiej stronie Półwyspu Abszerońskiego, ok. 30 km od Baku. Po upadku ZSRR wiele fabryk zbankrutowało. Wtedy też zaczęto głośno mówić o ogromnym skażeniu, jakie wywołało bezmyślne gospodarowanie Moskwy i chorobach, z którymi od lat borykali się mieszkańcy miasta.
To tutaj również 26 lutego 1988 roku dokonano pogromu Ormian (w sowieckim mieście żyli obok siebie obywatele z różnych części ZSRR), o którym usłyszał cały świat. Po latach ujawniono, że był to podstęp, mający na celu pokazanie Azerów w złym świetle. Jednym zaś z liderów pogromu był niejaki „Pasha”, Ormianin, który sam zabił kilku swoich ziomków, sprowadzając wcześniej ludzi ze sprzętem nagrywającym do miasta. Zginęło wówczas 26 Ormian i 6 Azerów (źródło: Marek Lech, Guide to Azerbaijan, Baku 2007).

 Pomnik gołębicy, jedna z niewielu atrakcji miasta



Fanty na plaży:

 

 
 Louke z tubylcami


Park... wiadomo kogo!
 
Autobus weselny
 
 kozaczek.az

In Baku, waiting for Ali...


Na herbacie przy Yanar Dağ (Płonącej Górze)
 

 
 Pierwszy gin w Baku (tonic musieliśmy zastąpić Spritem) ...

... i jego efekt ;) od lewej: Polska – Azerbejdżan – Włochy. Kto wygrywa??
 

wtorek, 24 listopada 2009

Górski raj...


fot. Basia



... tak o wsi Xinaliq powiedział jej mieszkaniec Hakim, syn Mohameda, ojciec sześciu córek i jednego syna, dziadek jednej wnuczki i jednego wnuka. A jak wiadomo, droga do raju bywa trudna. Już w piątek po drodze z Baku marszrutka złapała gumę, co znacznie opóźniło nasz przyjazd do Quby. Po drodze do hostelu zatrzymał nas policjant. Przepytał dokładnie o cel wizyty, pochodzenie i zajrzał w dokumenty, po czym pomógł w recepcji hostelu. O świcie wyruszyliśmy w stronę Xinaliqu. Od razu przygotowaliśmy się na łapanie stopa, dzieląc się na 2 grupy po 3 osoby, bo odległość 56 km to za dużo na jednodniową wycieczkę, a koszt prywatnego transportu to za dużo na naszą kieszeń. Łapanie stopa działa świetnie. Samochody do podgórskich wiosek jeżdżą rzadko, ale jeśli już jadą, to zatrzymują się za każdym razem. W ten sposób udało się przejechać ok. 35 km. Dalej jeżdżą już tylko UAZ-y, bo właśnie od 35. kilometra zaczynają się wysokie podjazdy i śniegu jest coraz więcej. Obowiązkowo łańcuchy na kołach. Po przejściu kilku kilometrów złapaliśmy okazję do samego Xinaliqu. W samochodzie siedziały już cztery osoby wracające z zakupów w Qubie. Między innymi Hakim i jego żona. Długo więc noclegu nie szukaliśmy. Ugościli naszą trójkę zupą i herbatą. Druga trójka przeszła pieszo ponad 20 km i zmarznięta i zmęczona dotarła 2 godziny po nas.




Na wysokości 2,5 tys. m n.p.m. życie nie jest łatwe. Potomkowie Albańczyków Kaukaskich od wieków żyją według pewnego rytmu wyznaczonego przez surową naturę. I choć teraz wiele rzeczy kupują w mieście (zresztą we wsi są 2 sklepy i centrum kultury z kafejką internetową), to wciąż w ich domach wiszą własnoręcznie zrobione dywany, a na stołach króluje chleb wypiekany w domowych piecach. Porozumiewanie się z mieszkańcami wsi nie jest trudne, wbrew zapewnieniom przewodników. Mimo własnego dialektu, wszyscy są przynajmniej dwujęzyczni. W domach rozmawiają po xinalicku, w szkołach uczą się po azersku. Mężczyźni, którzy służyli w armii radzieckiej mówią również po rosyjsku (Hakim służył w 1978 roku w Rembertowie, bywał też na poligonie w jednostce legnickiej; po wypiciu trzech kieliszków wódki pokazał album ze zdjęciami i pocztówkami z Polski). Poza tym telewizja i satelita zapewniają im, podobnie jak w całym państwie, szeroki wybór kanałów tureckich. Czy kaukaskie wioski ze swoją kulturą i obrzędami są skazane na wymarcie? Trudno ocenić. Ich mieszkańcy wyjeżdżają do miast studiować i pracować. Często nie wracają. A ci, co zostali całkiem nieźle radzą sobie z biznesem turystycznym. Żądają coraz większych pieniędzy za transport i nocleg. Mówią „co łaska”, ale poniżej pewnego pułapu nie schodzą.


 
 

Po 10 godzinach snu w śpiworze i pod dwiema grubymi kołdrami, obudziła nas Basia, podekscytowana tym, co zobaczyła na zewnątrz. – Weźcie aparat!
Rzeczywiście raj... Błękitne niebo, czysta biel śniegu i wioska na wzgórzu.





Po pożywnym śniadaniu wyruszyliśmy w stronę Quby. Po ponad dwóch godzinach dotarliśmy do wsi Cek. Nadjechał UAZ. Sześćdziesięcioletni na oko mężczyzna zaoferował 3 manaty od każdego, czyli 3 razy mniej niż oferta naszego kierowcy z poprzedniego dnia. 3 godziny do zapadnięcia zmroku, a musimy jeszcze dojechać z Quby do Baku. Zgodziliśmy się. Po przejechaniu rzeki Michał pochwalił auto – Te samochody są niezniszczalne. – Kilka sekund za wcześnie. W tym momencie zakopaliśmy się w błocie. Pękł łańcuch i zakręcił się wokół ośki, która po prostu się złamała. Naprawa trwała ok. 2 godzin, kierowca rozciął sobie rękę, krwawił, przejeżdżające auta stawały, ludzie pomagali. My marzliśmy. Po całej akcji opatrzyliśmy palec naszego bohatera, choć dla niego to chyba nie był problem. Około godz. 18 byliśmy w Qubie. Tam gorący barszcz, kotlety i herbata. Udało się. Zmęczeni, ale szczęśliwi wróciliśmy do Baku. Z raju.